Uzależnienie od feedu – jak produkty cyfrowe wykorzystują nasze słabości

Kilka miesięcy temu zdecydowałam się usunąć niektóre moje konta w mediach społecznościowych, a do tej decyzji dojrzewałam przez kolejnych kilka miesięcy wstecz. Byłam wtedy totalnie przebodźcowana, nieszczęśliwa z powodu trafiania na newsy, których wcale nie chciałam widzieć, i wkurzona na siebie odświeżanie feedu po, jak sądzę, kilkadziesiąt (!) razy dziennie, często raz po razie, nawet kiedy wiedziałam, że nie mam szans na zobaczenie niczego nowego.

Wykonanie misji dumnie ogłosiłam mojemu najbliższemu otoczeniu – był szok, było niedowierzanie, posypały się gratulacje, a ja czułam się przez chwilę, jakbym naprawdę zrobiła coś wielkiego i godnego pochwały. Chociaż brzmi to być może dość żenująco, to w gruncie rzeczy problem jest całkiem poważny i złożony. I dzisiaj o nim.

Dlaczego sobie to robimy?

Czy jest tak, że korzystamy z social mediów tak często i nawykowo, bo jesteśmy prokrastynatorami i zazdrośnikami, którzy nie mają żadnych zainteresowań, chęci czy prawdziwych przyjaciół? Nie jest trudno zgadnąć, że odpowiedź na to pytanie jest przecząca, ale dlaczego w takim razie nie potrafimy oprzeć się czemuś tak pozornie łatwemu do odstawienia? Bardzo ciekawiło mnie, jakie dokładnie przyczyny stoją za tego typu zachowaniami. Zweryfikowałam więc niektóre moje przemyślenia i wnioski, a efekt tej weryfikacji poniżej.

Nuda

Pewnie większość z nas, zapytana o przyczyny, odpowiedziałaby, że odświeża i scrolluje z nudów – wiadomo, proste i oczywiste, ale wcale nie tak niewinne, jak nam się wydaje. Bo nie potrafimy się nudzić, stale chcemy być czymś zajęci, tak mocno wsiąknęliśmy w otrzymywanie bodźca za bodźcem, że nie potrafimy sobie poradzić z ich brakiem. Często też nie potrafimy spędzać czasu ze sobą sam na sam (co jest już tematem znacznie grubszym i chyba jednak nie na ten artykuł). Nudzenie się zwyczajnie nas mierzi, jest niekomfortowe, chcemy się go pozbyć jak najszybciej, bo nie jesteśmy z nim oswojeni, ma złą opinię, kojarzy się dość pejoratywnie. Jakoś głupio tak zupełnie nic nie robić, więc już lepiej być zajętym czymkolwiek. Raczej nie widzimy w chwilowej nudzie przestrzeni do oddechu czy zaopiekowania się sobą. Nie jest więc dziwne, że chcemy to irytujące poczucie bezczynności czymś zagłuszyć.

Dostępność, łatwość i nawyk

A jak zagłuszamy, to najchętniej tym, co mamy zwykle pod ręką i co nie wymaga od nas zbyt dużego wysiłku – no więc aplikacje. Podobnie zachowują się, oczywiście, ludzie, którzy sięgają po pilota i włączają serial, który akurat jest emitowany w TV – to tylko użycie jednego medium zamiast innego, ale dokładnie w tym samym celu. A jednak aplikacje mają zasadniczą przewagę nad takim serialem: nie są nam z góry narzucone, jest ich bardzo wiele, dają nam więcej możliwości dopasowania pod siebie, pod nasze zainteresowania, nastroje, potrzeby czy miejsce pobytu. Ponieważ są coraz bardziej personalizowane, zanurzenie się w takiej rozrywce staje się znacznie ciekawsze, bardziej kuszące i angażujące.
Za każdym razem, gdy pragniemy rozrywki, sygnał czy wibracja smartfona, niosąca powiadomienie z aplikacji, jest dla nas wskazówką, że zaspokojenie tego pragnienia jest właśnie teraz w naszym zasięgu. Zaś regularne reagowanie na taką wskazówkę stopniowo generuje nawyk, czyli zautomatyzowane, bezrefleksyjne zachowanie, które jest naprawdę wielką potęgą, ze szponów której po pewnym czasie coraz ciężej się uwolnić (z tego miejsca polecam książkę Charlesa Duhigga „Siła nawyku. Dlaczego robimy to, co robimy, i jak można zmienić to w życiu i biznesie”).

FOMO

Moją największą obawą w momencie rezygnacji z social mediów był FOMO, czyli Fear of Missing Out (po polsku tłumaczony jako strach przed pominięciem). Do misji usuwania kont podchodziłam więc na raty: a to usunęłam kogoś ze znajomych, a to odlajkowałam jakiś fanpage, a to opuściłam jakąś grupę. I o ile zaprzestanie podglądania koleżanki z liceum nie było raczej wielkim wyzwaniem, to już odpuszczenie sobie informacji o tym, co tam nowego w branży albo kto się zwolnił z pracy (byłam w firmowej grupie, z której często mogłam się dowiedzieć o takich i innych newsach, co jest szczególnie przydatne, gdy pracuje się z domu), napawało mnie poczuciem, że sama siebie wykluczam z różnego rodzaju wspólnot.

Co wiemy o FOMO? Po raz pierwszy to zjawisko zostało opisane w drugiej połowie lat 90. przez dra Dana Hermana, ale nazwę FOMO znamy od lat dwutysięcznych i zawdzięczamy ją Patrickowi J. McGinnisowi. To lęk przed przegapieniem ważnej informacji lub interakcji, która może pozytywnie wpłynąć na nasze życie. Osoby, które cierpią na FOMO, mają ciągłą chęć pozostawania w kontakcie z innymi ludźmi i z tym, czym ci ludzie się zajmują. Na samym początku termin nie odnosił się, rzecz jasna, do produktów cyfrowych (lęk mógł rodzić się np. w obliczu braku uczestnictwa w jakimś ważnym spotkaniu towarzyskim), ale słusznie zakładał, że wraz z rozwojem technologii zjawisko będzie przybierało na sile. I, jak wskazują badania przeprowadzone przez badaczy z Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego, jest ono coraz bardziej zauważalne wśród polskich internautów. Najsilniej wiąże się z wiekiem (im młodszy użytkownik, tym większe sfomowanie), ale częściowo również z miejscem zamieszkania (im większe miasto, tym większe szanse na sfomowanie). Co szczególnie interesujące, bardzo wyraźny jest związek FOMO z samooceną badanych: im bardziej sfomowany badany, tym częściej wygłasza negatywne opinie na swój temat. Zainteresowanych zgłębieniem tematu odsyłam do całości raportu, który został opublikowany pod tytułem „FOMO. Polacy a lęk przed odłączeniem”.

Kultura porównywania

Skoro zahaczyliśmy już o temat samooceny, to z nim najmocniej wiąże się tendencja do porównywania siebie do innych.

W latach 50. ubiegłego wieku psycholog Leon Festinger wygłosił teorię porównań społecznych, która zakłada, że ludzie mają wrodzoną skłonność do porównywania się z innymi, aby obierać ich za punkt odniesienia do oceny samych siebie. I właściwie nie ma możliwości, żeby nawiązywać relacje bez tego – jesteśmy istotami społecznymi, chcemy wiedzieć, co robią inni i robić to samo (a najlepiej robić to samo, ale lepiej).

I choć porównywanie się z innymi może być, oczywiście, pomocne, stanowić dla nas inspirację i wywoływać zdrową i motywującą zazdrość, to często też, zwłaszcza w zetknięciu z nierealistycznym, zakłamanym przedstawieniem rzeczywistości (jak to bywa głównie na Instagramie), pozostawia nas z zaniżoną samooceną. I, niestety, postrzeganie siebie samych jako mniej ciekawych i gorszych – w połączeniu ze wzmożoną zawiścią albo podziwem wobec innych – kształtuje w nas coraz większą niechęć do tego, kim jesteśmy i jak żyjemy, a jednocześnie wiąże mocniej z treściami z social mediów, które te destrukcyjne zachowania powodują i napędzają.

Uzależniający design

Wszystkie nasze tendencje, słabości i patterny są z kolei niezwykle umiejętnie wykorzystywane przez twórców social mediów. Nie jest żadną tajemnicą ani zaskoczeniem, że firmy chcą sprzedawać, zarabiać i wpływać na nas, jednak, niestety, granica pomiędzy wpływaniem a manipulacją jest często cienka.

Sposobów na to, żeby zaangażować użytkownika i zatrzymać go na długo, jest naprawdę bardzo wiele, a wszystkie są sprytną i skomplikowaną reprezentacją wiedzy, jaką mamy na temat ludzkich zachowań (w tym wyżej wymienionych). W kontekście nieetycznego wykorzystywania tych sposobów na gruncie produktów cyfrowych bardzo często wspomina się taktykę wpływu, która opiera się na warunkowaniu instrumentalnym i wzmocnieniach nieregularnych.

Zacznijmy krótko i z grubsza o samych pojęciach warunkowania i wzmocnienia. Warunkowanie zasadniczo oznacza metodę uczenia się, w wyniku której łączymy jakiś bodziec z reakcją na ten bodziec – reakcja jest z kolei odpowiedzią na pewne powtarzające się doświadczenia. Wzmocnienie natomiast oznacza stan, konsekwencję, która następuje po tej reakcji i umacnia jej występowanie w przyszłości. Istnieją różne rodzaje tak warunkowań, jak i wzmocnień.

To, że użytkownik wykonuje jakąś akcję w reakcji na pewien wyzwalacz, jest reprezentacją warunkowania, któremu został poddany. Akcja ta jest z założenia nagradzana, ale użytkownik nie ma pojęcia, kiedy otrzyma nagrodę i nie jest w stanie przewidzieć tego momentu – to z kolei wykorzystanie wzmocnienia nieregularnego, które, co ciekawe, jest podstawą działania i uzależniania ludzi od maszyn hazardowych.
Weźmy jednak na tapetę konkretny przykład, żeby zrozumieć lepiej: użytkownik uruchamia aplikację, zachęcony powiadomieniem. Widzi ikonę ładowania treści, która utrzymuje go w oczekiwaniu i pewnej dozie ekscytacji i zniecierpliwienia. Ma nadzieję za chwilę zobaczyć coś nowego, coś ciekawego, coś, czego nie widział poprzednim razem – to będzie jego nagroda za używanie produktu, za wykonanie tej oczekiwanej od niego akcji. Nie dostał żadnych interesujących newsów w feedzie podczas tego odświeżenia? Ok, nie tym razem, to na pewno następnym! I tak w kółko, aż do skutku, a później już w zgodzie z nawykiem.

Media społecznościowe wykorzystują też inną zasadę, na którą jesteśmy szczególnie podatni: społeczny dowód słuszności. Jeśli widzimy, że coś jest popularne i lubiane, to w naszych głowach od razu rodzi się myśl, że skoro inni tak chętnie się tym interesują, to to coś musi być warte zainteresowania – a im bardziej bliska nam i liczniejsza grupa, tym trudniej się oprzeć pokusie dołączenia do niej. Najpierw przekłada się to na chęć skorzystania z aplikacji, później na zaangażowanie w treści i w dzielenie się nimi, a to z kolei jest prostą drogą ku FOMO.

Podsumowanie

Silne więzi z aplikacjami i uzależnienie od nich nie są, jak widać, kwestią wyłącznie naszych chęci i nie są wcale czymś, co tak łatwo porzucić. Czasem można odnieść wrażenie, że – w kontekście niektórych produktów – to my jesteśmy coraz bardziej dla technologii niż technologia dla nas. Warto więc mieć świadomość własnych potrzeb, swoich słabych punktów i podejmować decyzje, które bardziej służą naszemu dobremu samopoczuciu i naszym celom niż interesom wyłącznie innych ludzi – zwłaszcza tych, którzy często nieetycznie i z premedytacją wykorzystują nas do ich osiągania.