Czego pandemia nauczyła projektantów (z perspektywy UX/UI designerki)?
This impossible to be sure of any thing but Death and Taxes ― Christopher Bullock, „The Cobler
of Preston, a farce. As it is acted at the Theatre-Royal in Lincoln’s-Inn-Field”
Obiektywnie patrząc, rok A.D. 2020 jest ciekawy pod wieloma względami i w pewnym sensie potwierdza hipotezę o tym, że jedyna stała rzecz to śmierć i podatki ― choć może biorąc pod uwagę postępy w kriogenice, można zaryzykować stwierdzeniem, że pewne są już tylko podatki.
Jeszcze do niedawna żyło nam się względnie wygodnie. Mieliśmy poczucie stabilizacji zawodowej, mogliśmy zaplanować urlop w przyjemnym otoczeniu, umówić się na kolację z przyjaciółmi w pobliskiej restauracji, pójść do kina czy zaplanować trening na siłowni. Czuliśmy się bezpiecznie i z grubsza wiedzieliśmy co przyniesie jutro. Wydarzenia ostatnich miesięcy udowodniły nam jednak, że jedyna stała rzecz to zmiana. Spustoszenia wywołane pandemią mają ogromny wpływ na niemal każdą dziedzinę naszego życia: biznes, gospodarkę, politykę, relacje społeczne… Można by tak jeszcze długo wymieniać, ale faktem jest, że natura powiedziała sprawdzam! – i wyszliśmy ze strefy komfortu, nie tylko indywidualnie, jednostkowo, ale i społecznie, globalnie, a to już całkiem poważne wyzwanie dla ludzkości i świata.
Przypomnij sobie teraz, jakie emocje towarzyszyły Ci podczas przeprowadzki, zmiany pracy, zdawania ważnych dla Ciebie egzaminów czy nagłych zdarzeń, z którymi musiałeś/musiałaś się zmierzyć. Jeśli pamiętasz jeszcze emocje związane z wychodzeniem ze strefy komfortu, to pomyśl, że dziś, tak jak i przez ostatnie miesiące, blisko 7.8 mld ludzi na świecie jednocześnie ― powtórzę to raz jeszcze, jednocześnie mierzy się właśnie z podobnymi emocjami. Rozumiesz, do czego zmierzam? Cały świat odczuwa dyskomfort, kipiąc już ze stresu i przemęczenia, co z kolei prowadzi do ogólnej społecznej frustracji. Brak stabilizacji i wizji szybkiego powrotu do dawnej normalności budzi w nas lęk i obawy przed nowym, innym i – co ważniejsze – jeszcze nieznanym światem. Musimy jednak pamiętać, że tak, jak dawniej, nie będzie już nigdy. Jesteśmy w fazie globalnej transformacji, której głównym driverem jest społeczna izolacja oraz ograniczenia, od których zdążyliśmy się już odzwyczaić, co w efekcie daje nam poczucie chaosu i destabilizacji. W pewnym sensie zostaliśmy zmuszeni do zmian na wielu różnych płaszczyznach naszego życia. Musieliśmy zmienić nasze dotychczasowe nawyki i zastąpić je innymi, tworząc nową rutynę codzienności, a w bardziej skrajnych przypadkach – zrezygnować z nich całkowicie. Zmieniony został kontekst rzeczywistości, do jakiej przywykliśmy, zatem – adaptując się do nowej sytuacji – zmieniliśmy sposób myślenia oraz postrzegania. To, co niegdyś wydawało nam się „jakieś”, dziś jest już zupełnie inne.
Jakie skutki ta zmiana przyniesie? Tego ostatecznie nie wiemy, choć widać już pewne trendy i oczekiwania. Coraz śmielej wyciągamy wnioski i prognozujemy możliwe scenariusze i zmiany, lecz jest jeszcze zbyt wcześnie, by skupić się na czymś więcej niż przypuszczenia i prognozy. Jednak z pełnym przekonaniem możemy powiedzieć, że my, projektanci, z pewnością musimy zmienić nasz sposób myślenia o dizajnie.
Innowacja? Już tu jest
Równie śmiało można postawić hipotezę, że bieżący rok, mimo trudności, jest jednocześnie rokiem innowacji, a już na pewno jest akceleratorem zmian, wynikających z nowych potrzeb społecznych. Formalna definicja innowacji (według pozycji „Podręcznik Oslo: Zasady gromadzenia i interpretacji danych dotyczących innowacji”) mówi, że jest ona wynikiem wszystkich działań o charakterze naukowym, technicznym, organizacyjnym, finansowym i komercyjnym, które rzeczywiście doprowadziły lub miały w zamierzeniu doprowadzić do wdrożenia zmian w zakresie produktów, procesów, organizacji, marketingu. Ja jednak wolę definicję mniej formalną, lecz znacznie bardziej przyswajalną, bez naukowego przytłoczenia ― innowacja to nie wymyślanie koła od nowa, lecz znajdywanie dla niego nowego zastosowania.
If anybody here has trouble with the concept of design humility, reflect on this: It took us 5,000 years to put wheels on our luggage.― Wiliam McDonough
Obecnie środek ciężkości potrzeb przesunął się na sam dół piramidy Maslowa. W ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy przeszliśmy z poziomu potrzeb samorealizacji (zarówno w obszarze estetycznym, jak i poznawczym) do najniższych, tym samym podstawowych segmentów, gdzie dominują potrzeby fizjologiczne, bezpieczeństwa i przynależności.
Konsekwencje długiej izolacji łagodzimy, wykorzystując od dawna dostępne na rynku narzędzia. Aplikacje webowe i mobilne do wideorozmów, które jeszcze do niedawna służyły nam głównie do pracy, dziś pozwalają utrzymać stałe i bliskie relacje z ludźmi, z którymi nie możemy mieć fizycznego kontaktu. W niektórych sytuacjach połączenia wideo mogą zostać użyte jako narzędzie do monitoringu osób chorych lub do wsparcia tych, którzy po prostu zostali sami, co w podstawowym stopniu pokrywa potrzeby w zakresie bezpieczeństwa i przynależności ― wykorzystując technologię teleobecności, skracamy dystans fizyczny, nie zmieniając odległości.
Wirtualne skracanie dystansu jest również możliwe poprzez dynamiczny rozwój obszaru e-health, który – dzięki technologii, zdalnej łączności oraz powszechnemu dostępowi do Internetu – pozwala już nie tylko przeprowadzić podstawowy wywiad medyczny i udzielić porady przez telefon, ale również wykonać bardziej skomplikowane czynności, jak na przykład kalibrowanie i odpowiednie dopasowanie aparatów słuchowych (usługa Remote Care, Oticon) tym użytkownikom, którym trudno jest dostać się do audiologa (czy to ze względu na wiek pacjenta, czy odległość do najbliższej dostępnej placówki medycznej, co np. w Stanach Zjednoczonych często stanowi wyzwanie). Jednakże rozwiązania te nie powstały na skutek wpływu pandemii na dzisiejszy świat. Powstały w wyniku od dawna istniejących potrzeb tych użytkowników, którzy ze względu na ograniczenia (np. niepełnosprawność ruchową czy podeszły wiek) mają bardzo utrudniony sposób korzystania z podstawowych usług.
Ograniczenia mogą mieć bardzo różne przyczyny i zakres, ale sama ich obecność jest motorem napędowym do tworzenia coraz bardziej dostępnych rozwiązań. Dziś osoba całkowicie sparaliżowana może znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Odkrywanie świata za pomocą usług takich, jak Google Earth, umożliwia wirtualny spacer nawet po najdalszych zakątkach naszej planety. Wirtualne muzeum (również od Google) – Art & Culture – daje możliwość zapoznania się z dziełami artystów całego świata. Z takich usług równie chętnie korzystają osoby z agorafobią lub osoby w pełnej izolacji społecznej.
Tego typu rozwiązań jest na rynku wiele i każde z nich, mniej lub bardziej znacząco, wpływa na jakość życia człowieka. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że żadne z nich nie uzurpuje sobie wyłączności dla niepełnosprawności, choć jednocześnie mogą ją wspierać. Ich idea sama w sobie jest wręcz inkluzywna i tylko kontekst użycia może determinować ich prawdziwą wartość i nadawać im szczególne znaczenie.
Usługi przez duże „e”
Już dziś, bez ruszania się z własnej kanapy, możemy stworzyć centrum zarządzania światem, gdzie wszystko dostępne jest niemal natychmiast. Kino zmieniło się w Netflix, koncerty w Spotify, książki w Kindle, restauracje w Uber Eats, a zakupy w Amazon – i to wszystko z dostawą pod drzwi. Z jednej strony komfort, wygoda i dostępność – a z drugiej? Czy technologia (nie)umyślnie zamknie ludzi w czterech ścianach?
Od lat zmieniają się społeczne nawyki i styl życia. Tempo codzienności coraz bardziej przytłacza, więc, by zyskać na czasie, ograniczamy nasze działania do tego, co dostępne jest od zaraz i bez wychodzenia z domu. Popularność e-usług sukcesywnie wzrasta, realizując nasze potrzeby w takiej formie, do jakiej jesteśmy ograniczeni. A tych ograniczeń również przybywa. Dziś efektem stanu pandemii jest nie tylko kryzys gospodarczy, ale i społeczny. Oczywiście patrząc na tę sytuację obiektywnie, to obecne rozwiązania technologiczne dają nam możliwość tak zwanej kontynuacji. Obowiązek pracy wielu współczesnych zawodów może być realizowany w trybie zdalnym. Obszar e-commerce przeżywa obecnie swój renesans, gdyż spora część sprzedawców przeniosła swój biznes do świata on-line. Placówki edukacyjne, chyba po raz pierwszy w historii, zmuszone były przejść na tak zwane nauczanie zdalne, choć nikt wcześniej nie przygotowywał edukatorów do prowadzenia e-zajęć. Media społecznościowe podtrzymują wirtualne relacje i są pewnego rodzaju uzupełnieniem dla e-rozrywki. A sam fakt, że nawet medycyna odtworzyła się na e-porady udowadnia, że ten rok całkowicie zmienił wartość i znaczenie szeroko pojętych e-usług.
Etyka tworzenia
Skoro społeczeństwo coraz szerzej i chętniej korzysta z usług on-line (jeszcze do niedawna z wygody, obecnie również z przymusu), to zastanówmy się przez chwilę nad odpowiedzialnością i etyką projektowania, szczególnie w zakresie usług. Czy niosą one za sobą jakieś konsekwencje? Gdzie leży za nie odpowiedzialność? Do tej pory trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kto zawinił śmierci w wyniku postrzału z broni palnej. Ten, kto tę broń wymyślił? Ten, kto ją wyprodukował? Czy ten, kto jej użył? Nawet Albert Einstein, uznawany za pacyfistę, po wystosowaniu listu do ówczesnego prezydenta, Franklina D. Roosevelta, w trosce o bezpieczeństwo narodu amerykańskiego, w pewnym sensie zapoczątkował wyścig nuklearny, którego efektem był wybuch bomby atomowej nad Hiroszimą (w wyniku tajnego amerykańskiego programu rządowego o nazwie Projekt Manhattan). I choć intencje były dobre, to skutki na stałe wpisały się w karty współczesnej historii. Oczywiście, można by zapytać, jak ma się projektowanie produktów czy usług (zarówno tych cyfrowych, jak i analogowych) do stworzenia bomby atomowej, ale gdy przypomnimy sobie treść jednego z odcinków Black Mirror „Arkangel”, poruszającego kwestię nadmiernej kontroli rodzicielskiej, to okazuje się, że każda usługa, nawet ta tworzona w najlepszych intencjach, może skończyć się odwrotnie proporcjonalnie do pierwotnie zamierzonego celu.
Rok 2020 odsłonił ten rąbek dywanu, pod który dawno nikt nie zaglądał, a przez dekady zamiatał pod niego wszystkie niewygodne tematy. I choć to od nas zależy, jaki kształt przybierze nasz nowy świat, to trudno stwierdzić, gdzie leży granica odpowiedzialności projektowej i czy w ogóle da się ją jednoznacznie nakreślić. Jedno jest jednak pewne: szeroko rozumiana dostępność powinna stać się standardem w projektowaniu wszelkiego rodzaju produktów i usług. Poza projektowaniem dla bardzo konkretnej grupy docelowej musimy, jako projektanci, myśleć również o kontekście użycia, który może okazać się zupełnie inny od tego, który pierwotnie zakładaliśmy.
Projektancie przeczytaj, zapamiętaj i przekaż dalej: dostępność nowym standardem projektowania.